sprinter z górnej półki
Gdy niedawno testowałem Lumixa FZ45, zdawałem sobie sprawę, że – pomimo swego wyrafinowania – nie jest to topowy model wśród zaawansowanych kompaktów Panasonica, wyposażonych w długi zoom. Brak mu było stopki dla zewnętrznego flesza i odchylanego ekranu – elementów …
sprinter z górnej półki
Wszystkiego najlepszego
Do FZ100 wrzucono właściwie wszystko, co tylko Panasonic do dziś osiągnął w technologii cyfrowych kompaktów. Śledzący rozwój serii FZ i innych Lumixów zauważą jednak, że niemal wszystkie elementy, którymi producent chwali się w tym aparacie, były już wcześniej zastosowane – jeśli nawet nie w „klasycznych” kompaktach, to w modelach serii G. Z rzeczy, których brakuje, a można się było ich obecności spodziewać, wymieniłbym właściwie tylko dotykowy ekran. Widać seria FZ jeszcze do niego nie dorosła.
Wszystkie często używane przyciski obsługujemy prawym kciukiem, podobnie jak wciskane pokrętło, pozwalające wygodnie sterować czasem naświetlania, przysłoną i korekcją ekspozycji, a – w razie potrzeby – także ręcznie ustawiać ostrość. Trochę brakowało mi automatycznego przełączania obrazu pomiędzy LCD a EVF.
Góra aparatu to przede wszystkim pokrętło trybów naświetlania, klawisz dający wstęp do menu zdjęć seryjnych, włącznik trybu filmowania oraz spust migawki, otoczony obrotową dźwigienką zooma.
Bardzo wygodne sterowanie trybami autofokusa z boku obudowy obiektywu. Gdy ręcznie ustawiamy ostrość (pozycja MF), użycie przycisku chwilowo aktywuje autofokus.
Panasonic Lumix FZ100 z podstawowym zestawem akcesoriów: lampą błyskową, zewnętrznym mikrofonem, elektrycznym wężykiem spustowym, nasadkami tele (1,7x) i makro oraz z filtrami.
Jednak poza tym mamy wszystko, na co powinniśmy liczyć u Panasonica. Klasyczne automatyki PASM są wsparte mniej więcej dwudziestoma programami tematycznymi (niektóre dysponują kilkoma opcjami) i pełną, „inteligentną” automatyką, korzystającą z zestawu zaawansowanych funkcji: inteligentnej rozdzielczości iR (lekkie podwyższanie rozdzielczości obrazu), inteligentnej ekspozycji (redukcja kontrastu), inteligentnej czułości (podwyższanie jej przy poruszających się obiektach), wykrywania twarzy, doboru optymalnego programu tematycznego i tym podobnych. Wszystkie te dodatki możemy oczywiście pojedynczo włączać w bardziej zaawansowanych trybach. Trzy metody pomiaru światła, korekcja ekspozycji, autobracketing – o tym właściwie nie trzeba nawet wspominać. Balans bieli dysponuje pełnym zestawem opcji – z korekcją na dwóch osiach, ręcznym doborem temperatury barwowej (2500-10000 K), autobracketingiem oraz dwoma schowkami dla ustawień według wzorca. Automatyczny balans bieli działa identycznie jak w FZ45, czyli szwankuje (i to mocno) wyłącznie przy żarówkach energooszczędnych.
Oryginalna konstrukcja matrycy CCD, wycinek przekroju której tu widzimy. Zamiast – modnym ostatnio sposobem – podsuwać fotokomórki pod same mikrosoczewki, a dopiero pod nimi umieszczać „elektronikę” (tak jak w przetwornikach BSI – Back Side Illuminated), Panasonic zastosował mikroświatłowody, „prowadzące” światło od mikrosoczewek do dość oddalonych fotokomórek.
Tryby kolorów obejmują pełen panasonicowy zestaw (9 sztuk plus dwa ustawienia własne, plus autobracketing), czym FZ100 różni się od okrojonego pod tym względem FZ45. Oczywiście jest też automatyka naświetlania Moje kolory, proponująca podobne, choć bardziej przypominające efekty cyfrowe opcje. Autofokus dysponuje kompletem znanych trybów – w tym wykrywaniem twarzy, śledzeniem obiektu zmieniającego położenie w kadrze (działa dość kapryśnie) oraz opcją pojedynczego pola o szeroko regulowanej wielkości.
Ekran ma przekątną 3 cale i liczy 460 000 pikseli, czyli dwukrotnie więcej niż ten w FZ45. Jednak elektroniczny wizjer wygląda już tak samo – nieco ponad 200 000 pikseli. Również identycznie prezentuje się obiektyw. To ten sam, firmowany przez Leicę DC Vario-Elmarit, odpowiednik małoobrazkowego 25-600 mm, o jasności f/2,8-5,2. Obiektyw nie musi wstydzić się jakości tworzonych zdjęć. Niemal w całym zakresie ogniskowych (poza samiutkim dołem zooma) obowiązuje identyczna rozdzielczość na całej powierzchni klatki. Jedynie zakres 25-30 mm pokazuje o 100-200 lph (linii na wysokości kadru) mniej niż 2200 lph w centrum. Przy czym owe 2200 lph widzimy aż do ogniskowej 200 mm, a dopiero dalej rozdzielczość spada. O ile? Niewiele, gdyż nawet przy 600 mm widzimy 1900 lph. Podstawowe wady optyki zostały skutecznie skorygowane – oczywiście w dużej mierze programowo. Stąd winietowania nie uświadczymy ani trochę, z dystorsji pozostało jedynie 1,3% „beczki” przy najkrótszej ogniskowej, a resztki aberracji chromatycznej zobaczymy tylko dla ogniskowej 600 mm. Taki stan obowiązuje nie tylko na JPEGach z aparatu i wywoływanych w firmowym oprogramowaniu, lecz także – co cieszy – pochodzących z Adobe Camera Raw. Widać zdarza się i „obcy” soft, który potrafi odczytać informacje doczepione do pliku RAW, pozwalające dokonać odpowiedniej korekty obrazu.
Identycznie jak w Lumiksie FZ45 sprawuje się wbudowany w obiektyw stabilizator obrazu MEGA O.I.S. Jeśli używamy go w Mode 2, czyli gdy działa wyłącznie podczas ekspozycji, daje nam zapas trzech działek czasu w odniesieniu do sytuacji gdy obiektyw nie jest stabilizowany. Sprawy mają się minimalnie gorzej w Mode 1, gdy MEGA O.I.S. działa cały czas. Tu jednak zyskiem jest nieruchomy obraz w celowniku – rzecz nie do przecenienia, gdy używamy długiej ogniskowej lub fotografujemy z dużą skalą odwzorowania.
Pierwszy zestaw to porównanie pełnych kadrów wykonanych przy najdłuższej ogniskowej zooma Lumixa FZ100, lewe – bez inteligentnego zooma, prawe – z nim. Poniżej umieściłem wycinki. Lewy wycinek pochodzi ze zdjęcia wykonanego bez i.Zoom i przeskalowanego w najprostszy sposób Photoshopem w górę o 33 % – tak, by obiekty w kadrach obu zdjęć były identycznej wielkości. Wycinek prawy pochodzi ze zdjęcia z i.Zoom. Różnica na korzyść prawego jest widoczna, ale bardziej widać tu wyższą ostrość niż więcej szczegółów, czyli wyższą rozdzielczość.
I znowu nieprawidłowe barwy. Tym razem, po włączeniu funkcji inteligentnej rozdzielczości pojawił się chłodek. Wycinki prezentują rozdzielczość obrazu bez i.R (lewy wycinek) i z nią (prawy). Prawy wygląda na ostrzejszy, lecz różnica „czystej” rozdzielczości jest jedynie symboliczna. Niemniej na innych zdjęciach może to rozmaicie wyglądać, gdyż intensywność działania inteligentnej rozdzielczości może być różna przy różnych motywach i na poszczególnych ich fragmentach. Idea tej funkcji polega bowiem na indywidualnym opracowywaniu obszarów różniących się szczegółowością, co ma zapewnić naturalne ich oddanie.
Matryca po nowemu
Po nowemu, lecz posunięcia Panasonica wcale nie można nazwać pionierskim. Drogę przetarł tu Casio EX-F1 i kilka innych cyfrówek Casio, Sony czy Canona, w których zrezygnowano z CCD na rzecz... szybkości. Tak, FZ100 to nie tylko kolejne, rutynowe podciągnięcie w górę tej serii Lumixów, ale uzupełnienie go o przydatne czasami – bardzo szybkie zdjęcia seryjne. Jak bardzo? Otóż jest się czym chwalić. Trybów zdjęć seryjnych jest kilka:
- 2 klatki/s – z ostrością i ekspozycją ustawianą tylko do pierwszej albo do każdej klatki,
- 5 klatek/s, reszta jak wyżej,
- 11 klatek/s – nadal z użyciem mechanicznej migawki, ekspozycja i ostrość stałe dla całej serii,
- 40 klatek/s – to już migawka elektroniczna, rozdzielczość ograniczona do 5 mln pikseli, ostrość i ekspozycja stałe,
- 60 klatek/s, rozdzielczość 2,5 Mpx, a przy tym zauważalne ograniczenie wykorzystywanej powierzchni matrycy, reszta jak wyżej.
Ale to nie wszystko, gdyż wszystkie tryby aż do 11 klatek/s włącznie, pozwalają na zapisywanie nie tylko JPEGów, ale też RAWów. Przy 11 klatkach/s możemy wykonać ich 11, a gdy poprzestaniemy na samych JPEGach, to 14-15. Nieźle, prawda? Troszkę wadzi niezbyt szybki zapis takich serii na kartę pamięci. Test, przeprowadzony z szybką kartą SanDisk Extreme III (zapis 30 MB/s), wykazał, że przelanie na nią 11 zestawów RAW + JPEG trwa aż 40 s. Dobre choć to, że w przypadku samych JPEGów operacja trwa 10-krotnie krócej.
Napotykamy jednak na dość istotny problem, utrudniający korzystanie z najbardziej kuszącego trybu, czyli 11 klatek/s. Jego stosowanie w fotografowaniu akcji przeważnie wymaga skracania czasu naświetlania, co często wiąże się z koniecznością podwyższenia czułości ponad natywne dla użytej matrycy ISO 100. Jednak okazuje się, że ta zmiana na tyle wydłuża czas obróbki pliku (dochodzi odszumianie), że częstość spada do 5 klatek/s. I z naprawdę dużych szybkości nici. Jednak one przecież nie zawsze są potrzebne, a i 5 klatek/s w połączeniu z RAWami i kilkunastoklatkowymi seriami należy uznać za sukces cyfrowego kompakta.
Do tego mamy jeszcze „szybkie” filmy, z Full HD przy 50 klatkach/s włącznie. Z tym, że przy tej rozdzielczości, te 50 klatek zapisywanych jest w trybie z przeplotem, a dopiero redukcja do 1280 x 720 daje tryb progresywny. Jak przystało na Panasonica, podstawowym formatem zapisu filmów jest AVCHD, ale jeśli zrezygnujemy z Full HD, to możemy używać Motion JPEG. Ciekawym dodatkiem jest tryb filmowania przy 220 klatkach/s, jednak przy rozdzielczości ograniczonej do QVGA.
W aparat wbudowano stereofoniczny mikrofon (dołączyć można zewnętrzny), podczas filmowania można korzystać także z automatyk PASM oraz różnych dodatków, takich jak inteligentna ekspozycja czy tryby barw.
Tyle o prędkości, czas przejść do spraw jakości obrazu. Przyznam, że bardzo liczyłem, iż zastąpienie przetwornika CCD (obecnego w Lumiksie FZ45) MOSem o identycznej rozdzielczości 14 mln pikseli poprawi sytuację z szumami, których poziomem tamten raczej nie zachwycał. I rzeczywiście – różnica jest widoczna. Kłopot w tym, że zmiana nastąpiła nie w tę stronę, co trzeba, i szumy przeszkadzają jeszcze bardziej. Szumy lub efekty energicznego ich usuwania widoczne są na JPEGach. Problem jest naprawdę poważny, bo w niesprzyjających warunkach wyraźne szumy chrominancji pojawiają się już przy natywnej czułości ISO 100. Podwyższanie czułości mocno uwydatnia szumy, które wypadałoby usunąć, ale one znikają wraz ze szczegółami. Wyjście powyżej ISO 200 wymaga już niezłego kombinowania z RAWem, bo JPEGi z aparatu na niewiele się już przydadzą. No chyba że nie będziemy wykorzystywać pełnej rozdzielczości obrazu, a o to nietrudno, dzięki wysokiej rozdzielczości przetwornika. Jeśli natomiast potrzebujemy wszystkich 14 mln pikseli, to najlepiej używajmy ISO 100 z odszumianiem ustawionym na – 2.
Studyjny test poziomu szumów dla poszczególnych czułości przetwornika, oświetlenie żarowe. Szumy są naprawdę silne. Przy okazji prezentuję dwa zdjęcia całej tablicy testowej. To z ramką, oznaczającą położenie powiększanych wycinków, to JPEG z aparatu, a drugie pochodzi z RAWa. Ono także nie jest ideałem, lecz oddaniem kolorów bije pierwsze na głowę.
RAWy przydać się mogą również dla uzyskania prawidłowych barw przy fotografowaniu w sztucznym świetle. FZ100, podobnie zresztą jak wiele innych kompaktów, bardzo je spłaszcza. Innymi sytuacjami, w których użycie RAWów jest wskazane, są zdjęcia wykonywane z użyciem funkcji inteligentnej ekspozycji lub inteligentnej rozdzielczości. Korzystając z RAWów, łatwiej jest skorygować pojawiający się niepożądany zafarb: zielony przy pierwszej z wymienionych funkcji oraz niebieski przy drugiej. W sumie widać, że MOSowa matryca, użyta tu przez Panasonica, i współpracujące z nią oprogramowanie, nie zostały w pełni dopracowane. Niby egzemplarz aparatu, który testowałem, korzystał z firmware’u 1.1, ale widać, że i ten nie wyleczył ewidentnych „chorób wieku dziecięcego”. Szkoda.
Próby użycia inteligentnej ekspozycji kończą się dodaniem zielonego zafarbu. Niemniej wysokie światła obrazu są skutecznie ratowane.
Trudna sytuacja oświetleniowa, choć mamy tu światło dzienne, które FZ100 bardziej lubi. Chodzi głównie o prawy wycinek, pochodzący ze zdjęcia wykonanego przy czułości ISO 400 i przy średnim poziomie redukcji szumów. Widać je jednak na ścianie, a na pozostałym obszarze już nie, podobnie zresztą jak nie widać szczegółów. Lewy wycinek to odnośnik, wykonany przy ISO 100 i redukcji szumów –2. I tu drobnych elementów zdjęcia nie brakuje, choć już szumów troszkę widzimy.
Porównanie analogiczne jak to na zdjęciach z wnętrza kościoła – z tym, że w znacznie silniejszym świetle. Tu, na prawym wycinku (znowu ISO 400, średnie odszumianie) szumów prawie nie ma, ale drobne elementy także wymiotło. Z kolei na lewym (ISO 100, minimalne odszumianie) widać troszkę za silne, choć jeszcze nie rażące wyostrzenie.
Szybkość szybkością...
...ale to jak widać nie wszystko. Panasonic, rozwijając od dawna swe topowe lustrzankopodobne kompakty, ulepszał je małymi kroczkami, dążąc do jak największej uniwersalności. Tym razem postanowił dodać nową cechę – szybkość, co okazało się kroczkiem w złym kierunku. Oczywiście nie samo unowocześnienie, ale sposób jego wykonania. Sam aparat jest bardzo wszechstronny, wyposażono go w mnóstwo przydatnych i dobrze rozplanowanych funkcji, świetnie się nim pracuje, ale co rusz napotkać można efekty niedopracowania przetwornika czy raczej jego oprogramowania. Liczyć należy, że popełnione błędy będzie można naprawić, a seria Lumixów FZ, której upadek wieszczono już po prezentacji Panasonica G1, będzie się nadal rozwijać.
Aparat do testu udostępniła firma Panasonic Polska.
Roman Zabawa