aparat w stylu retro
To kompakt, jakich na rynku wiele: malutki, zgrabny, płaski, z 10-krotnym zoomem. Do tego dochodzi skromny, ale dość oryginalny design, rejestracja filmów HD i brak jakiegoś szczególnego rozbudowania zestawu trybów poza podstawowe wymagane przez typowego użytkownika kompaktów. Jednak od reszty inwentarza ze stajni Olympusa, mju-9010 wyraźnie się różni. …
aparat w stylu retro
To kompakt, jakich na rynku wiele: malutki, zgrabny, płaski, z 10-krotnym zoomem. Do tego dochodzi skromny, ale dość oryginalny design, rejestracja filmów HD i brak jakiegoś szczególnego rozbudowania zestawu trybów poza podstawowe wymagane przez typowego użytkownika kompaktów. Jednak od reszty inwentarza ze stajni Olympusa, mju-9010 wyraźnie się różni.
Mju-9010 to według mnie najbardziej retro kompakt na rynku – chodzi o ogólny wygląd, sylwetkę, a nie niuanse konstrukcji i sterowania. Paradoksalnie, to co ma wyglądać na metal, w rzeczywistości jest plastikowe, a czarny przód (i tył) to blacha.]
Nowości kilka
Po pierwsze matryca CCD, licząca aż 14 mln pikseli. To zresztą wspólny element jeszcze kilku kompaktów tego producenta wypuszczonych na samym początku roku. Warto zauważyć, że taką liczbą fotokomórek przetwornika obrazu nie dysponuje żadna z lustrzanek Olympusa, ani PENy. Ba, w ogóle lustrzanek – nawet pełnoklatkowych – przebijających go rozdzielczością jest zaledwie kilkanaście. Widać wojna na piksele trwa. Druga sprawa to obiektyw – może nie nowość, ale rzadkość. Bo niby 28-280 mm to w kompaktach już nie rewelacja, ale Olympus jakoś do tej pory nie szafował wkładaniem w kieszonkowe cyfróweczki zoomów o tak wysokiej krotności. Wcześniej zrobił to jedynie raz, rok wcześniej w mju-9000 – poprzedniku aparatu tu opisywanego. Podejrzewam, że takie podejście do zakresu optyki najmniejszych cyfrówek ma zachęcać kupujących do zainteresowania się większymi Olympusami, których zoomy co raz to biją kolejne rekordy. Pokazany jednocześnie z mju-9010 SP-800UZ dysponuje odpowiednikiem małoobrazkowych 840 mm (!), do tego startując od przyzwoicie szerokiego kąta (28 mm). Ciekawe, czy ogniskowa 1000 mm pojawi się za rok, czy może już na jesiennej Photokinie. Tak, czy inaczej 28-280 mm w kieszonkowych Olympusach chętnie widywałbym częściej. Trzecia kwestia to pamięć. W tym, jak zresztą we wszystkich Olympusach zaprezentowanych od początku roku, nie ma już miejsca na karty xD. Olympus długo ociągał się z przejściem na „jedynie słuszny” obecnie standard SD przez krótki czas posiłkując się możliwością korzystania z kart Micro SD. Jednak wreszcie dokonał pełnej transformacji i chwała mu za to. Nie dość jednak tego. We wszystkich tegorocznych modelach kompaktów poza najprostszą serią FE, dodano konkretnych rozmiarów wbudowaną pamięć – 1 GB albo 2 GB. To oczywiście żadna nowość, takimi (a i obszerniejszymi) pamięciami pojedyncze kompakty różnych producentów już dysponowały. Jednak tu potraktowano tak dużą pamięć jako normę. Nareszcie nie trzeba martwić się, że po zapełnieniu karty pamięci zrobić będziemy mogli – w najlepszym razie – kilkadziesiąt zdjęć. Teraz o karcie możemy w ogóle zapomnieć, nawet jadąc na wakacje, a i tak będziemy mieli miejsce na kilkaset zdjęć. Chyba że planujemy kręcić filmy, wtedy bez solidnego zapasu gigabajtów na kartach pamięci nie da rady. Ale jest to też sygnał dla dotychczasowych użytkowników kompaktów Olympusa, którzy zdążyli zgromadzić zapas pamięci xD, a chcieliby kupić nowszy model aparatu: nie musicie inwestować w karty SD, macie dużą pamięć wewnętrzną.
Nowe, ale trochę i stare – w znaczeniu retro – jest wzornictwo aparatu. Myślę, że to kontynuacja stylu PENów, ale przyznam że mju-9010 w czarnej wersji (bo jest też ciepło srebrzysta) wygląda bardziej niż one tradycyjnie. Uzupełnieniem poziomych, srebrno-szarych linii rysujących górę i dół aparatu jest połączenie dość ostrych krawędzi i łuków o małych promieniach, różniących się znacząco od tego, co w olympusowskich kompaktach napotykaliśmy dotychczas.
Ta para zdjęć prezentuje zakres kątów widzenia zooma 28-280 mm, a przy okazji winietowanie przy skrajnych ogniskowych.
Możliwości
Przetwornik obrazu, choć rozdzielczością przekracza standardy, to już zakresem czułości nie – i bardzo dobrze. Natywna to typowe dla Olympusów ISO 64, a maksymalna ISO 1600, plus opcjonalna ISO 3200 (przy 3 mln pikseli) w programie do zdjęć przy świecach. Tryb ISO Auto pracuje w zakresie do ISO 400, a ISO High do ISO 1600. Jeśli już jestem przy matrycy CCD, to wspomnę, że jest ona wyposażona w system stabilizacji drgań obrazu. Ta „mechaniczna” stabilizacja uzupełniona jest cyfrową, przy czym obie działają wspólnie, jeśli tylko włączymy automatyczny dobór czułości przetwornika. Dzieje się tak, gdyż cyfrowa stabilizacja polega w tym wypadku jedynie na podwyższaniu w razie potrzeby czułości, co daje skrócenie ekspozycji, a co za tym idzie zmniejszenie rozmazań obrazu. Forma plików zdjęciowych to oczywiście tylko JPEG, a zapisu możemy dokonać w jednym z dwóch stopni kompresji. Przy tym warto korzystać z tej słabszej, gdyż silniejsza dość często pogarsza jakość zdjęć. Balans bieli ma tryb Auto i kilka predefiniowanych, ale – typowo dla kieszonkowych kompaktów Olympusa – brak ustawiania według wzorca. Z funkcji „cyfrowych” natrafimy też na redukcję kontrastu oraz 4 filtry efektowe wybrane spośród większego zestawu znanego z lustrzanek. Do tego dodano jeszcze tryb upiększonych portretów umieszczony wśród automatyk naświetlania. Jego rozmienionej na trzy funkcje wersji możemy też użyć dla wprowadzenia poprawek na wykonanym już ujęciu. No i oczywiście wspomniane już filmowanie, uzupełnione wyjściem HDMI oraz dedykowanym przyciskiem na tylnej ściance, pozwalającym na błyskawiczne rozpoczęcie rejestracji wideo. Aparat pozwala też na dodanie króciutkiej, zaledwie 4-sekundowej notatki dźwiękowej do zdjęcia.
Taki zestaw mieszanych świateł prezentuje się na zdjęciu nienajgorzej, ale gdybyśmy fotografowali w jednym rodzaju sztucznego oświetlenia, to barwy wyszłyby zbyt ciepłe. Dobrym przykładem są tu pawilony przy i nad peronem za torami.
Pierwsze dwa zdjęcia, to ten sam kadr naświetlony bez funkcji korekcji cieni (lewe) i z nią (prawe). Olympus ochoczo rozjaśnił drugie, łącznie z najwyższymi światłami, pomimo że ani one, ani nawet cienie takiej operacji nie wymagały. Natomiast trzecie zdjęcie wykonane zostało z korekcją -1 EV po to, by korekcja cieni naprawdę mogła się wykazać. Niestety obie wersje, czyli bez korekcji i z nią, wyglądają identycznie – stąd tylko jedno prezentowane ujęcie.
W podobnym stopniu rozbudowane są tradycyjne funkcje fotograficzne. Pomiar światła matrycowy ESP albo punktowy, korekcja ekspozycji, brak autobraketingu, a automatyki naświetlania to program podstawowy i kilkanaście tematycznych. Zauważonym podczas testu minusem jest ograniczenie w niemal wszystkich programach długich naświetleń do 1/4 s, a do 4 s jedynie w programie zdjęć nocnych. Szkoda też, że w automatykach innych niż podstawowy program, aparat nie pokazuje wybranego czasu naświetlania i przysłony. Autofokus może pracować z użyciem pojedynczego, centralnego pola analizy ostrości, z automatycznym jego wyborem (tu działa też system wykrywania twarzy) albo reklamowanego mocno przez Olympusa trybem AF Tracking. Jak można się spodziewać, oznacza on śledzenie wskazanego obiektu, zarówno gdy zmienia on położenie w kadrze, jak też oddala się lub albo przybliża do aparatu. Co ciekawe, układ AF nie posiada podświetlania wspomagającego pracę w słabym świetle. Standardowy tryb ogniskowania pozwala fotografować z odległości od 0,5 m, „zwykły” makro od 10 cm, a „super” makro od 1 cm. Samowyzwalacz ma czasy opóźnienia 12 s i 2 s. Zdjęcia seryjne wykonywane przy pełnej rozdzielczości nie mają zachęcających parametrów: częstość ok. 0,7 klatki/s i maks. 3 ujęcia w serii. Na osłodę dodano dwa tryby „szybkie” z częstością sięgająca nawet 10 klatek/s, ale i rozdzielczością zdjęć ograniczoną do 3 mln pikseli.
I to całość możliwości tego aparatu. W klasie kieszonkowców dla każdego, to zupełnie przyzwoity zestaw. Brakowałoby mi jedynie ustawiania równowagi bieli według wzorca, bo najdłuższy czas ekspozycji 1/4 s byłbym gotów zaakceptować.
Efekty działania
Matrycowy pomiar światła działa bez zastrzeżeń. Nawet śnieżne sceny napotkane podczas testu aparatu nie wymuszały korzystania z korekcji ekspozycji silniejszej niż 0,7 EV. Dość kapryśnie działała natomiast funkcja korekcji kontrastu. Bywało, że dość silnie rozjaśniała kadr (łącznie ze światłami) w sytuacji, gdy cienie wcale nie były za głębokie, a czasami dokonywała zbyt słabej korekty naprawdę ciemnych cieni, przy jednoczesnym lekkim ściemnianiu najwyższych świateł.
Dopóki oświetlenie nie było słabe, autofokus działał bez problemów. Jednak już „domowy” poziom intensywności światła powodował, że mju-9010 potrzebował kontrastu (nawet wcale nie bardzo silnego) na dwóch osiach. Jedna, pozioma albo pionowa, nawet bardzo wyraźna linia nie dawała autofokusowi wystarczających podstaw do zogniskowania obiektywu. Natomiast oba elementy AF Tracking, czyli śledzenie ruchów w kadrze i śledzenie ostrością funkcjonowały skutecznie, co jest miłą niespodzianką, gdyż w dotychczas testowanych przeze mnie analogicznych systemach sprawdzał się tylko ten pierwszy.
14-megapikselowa matryca CCD może pochwalić się produkcją zdjęć o rozdzielczości 2200 lph (linii na wysokości kadru), a zdjęcia tablicy testowej nie wykazują typowego dla wielu kompaktów silnego wyostrzenia przesadnie wzmacniającego wrażenie ostrości. Szkoda tylko, że obiektyw Olympusa pozwala na to jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Tak czy inaczej, identyczną wartość rozdzielczości obrazu napotkamy też w wynikach testów lustrzanek z 12-14 mln fotokomórek przetworników, więc mju-9010 naprawdę nie ma czego się wstydzić. Jednak już testy szumów nie wypadają tak lustrzankowo. Nawet natywna czułość ISO 64 prezentuje w teście studyjnym troszkę cyfrowego ziarna nie pozwalając na uzyskanie idealnie gładkich szarości. Ziarno rośnie wraz z czułością, zwiększa się też ilość barwnych plamek szumów chrominancji, ale aż do ISO 400 włącznie nie widzimy szczególnie destrukcyjnej działalności układu redukcji szumów. Nie twierdzę, że czułość ta nadaje się do pełni zastosowań, ale bać się jej nie należy. Z tym, że już ISO 800 „zjada” sporo szczegółów, a ISO 1600 jest jeszcze bardziej żarłoczne, wyraźnie pogarszając przy tym oddanie kolorów. Dodam tu, że test studyjny, wykonywany tradycyjnie przy świetle żarowym, wykazał średni poziom odtwarzania barw, nawet przy najniższych czułościach. Dotyczy to przede wszystkim mocno nasyconych, ciepłych kolorów, którym brak nasycenia i wyglądają o wiele za chłodno. Jeśli chcemy cieplej, to wystarczy, że przy jakimkolwiek sztucznym świetle (żarowe, świetlówek – klasycznych albo energooszczędnych) użyjemy automatycznego balansu bieli. Większość kompaktów obecnych na rynku poddaje się co prawda przy żarówkach i świetlówkach kompaktowych, ale zwykłe świetlówki nie są dla nich problemem. Dla mju-9010 niestety tak.
Nieco „cyfrową”, gdyż związaną z przetwornikiem obrazu, funkcją jest też stabilizacja obrazu. Jej sprawność może rewelacyjna nie jest, ale daje nam zapas 2,5 działki czasu naświetlania, w porównaniu do sytuacji bez włączonego systemu stabilizacji. Wynik więc jak najbardziej akceptowalny.
No i optyka. Wspomniane już 2200 lph uzyskać możemy jedynie przy najkrótszej ogniskowej zooma i to jedynie w pobliżu środka kadru. Już lekkie wydłużenie ogniskowej powoduje spadek ostrości, a jeszcze bardziej, gdy przy 28 mm oddalimy się od środka klatki. Centrum, dla 35 mm (oczywiście chodzi o małoobrazkowy odpowiednik) oznacza 2100 lph, 50 mm to już 2000 lph, 100-200 mm – 1900 lph, a powyżej 200 mm napotykamy 1800 lph. Naroża kadru przy najkrótszej ogniskowej i powyżej 200 mm wykazują 1600 lph, co dla dołu zooma oznacza aż 600 lph różnicy centrum / brzeg. Dobrze, że środek zakresu ogniskowych pochwalić się może wyższymi wartościami: 1700 lph dla 50-85 mm i 1800 lph dla 150 mm. Aberracji chromatycznej nie widać ani trochę. Z innych niedoskonałości wyróżnia się 1,5-procentowa dystorsja widoczna przy 28 mm.
Dobry ruch Olympusa
Chodzi zarówno o udaną, zmienioną pod wieloma względami koncepcję aparatu, jak też o poprawienie kilku istotnych wad z którymi mieliśmy do czynienia u poprzednika. Mju-9000 testowałem w połowie zeszłego roku i przyznam, że choć był przyjemnym w użyciu i wcale nie takim złym aparacikiem, to mojej sympatii nie zdobył. Natomiast mju-9010 owszem, a przy tym mam wrażenie, że jego konstruktorzy wysłuchali moich uwag i próśb zgłoszonych do mju-9000. Mamy więc znacznie mniej niszczący szczegóły obrazu system odszumiania, a autofokus choć może nie idealny, to sprawia mniej kłopotów przy długich ogniskowych. Sensowniej prezentuje się nowy, trzystopniowy wskaźnik naładowania akumulatora, a wbudowany flesz świeci równomiernie, białym światłem bez purpurowej dominanty obecnej u poprzednika. Niewątpliwie ważne są też nowości, z pojemną wbudowaną pamięcią, kartami SD zamiast xD i filmami o rozdzielczości HD.
Poziom szumów i sposób oddania szczegółów w teście plenerowym.
Nie podoba mi się natomiast oddanie kolorów w sztucznym świetle i znaczna różnica rozdzielczości obrazu centrum / brzeg kadru przy najkrótszej ogniskowej, na szczęście wyraźnie widoczna tylko w testach studyjnych. Poza tym obiektyw bez zastrzeżeń.
Tak dopracowany kieszonkowiec z superzoomem naprawdę mi się podoba, zwłaszcza że można go kupić za mniej niż 1000 zł. Jak na świeżutką nowość, jest to bardzo zachęcająca cena.
Roman Zabawa
Aparat do testu udostępniła firma Olympus Polska.