Wiadomo było, że Nikon nie poprzestanie na montowaniu pełnoklatkowych matryc jedynie do swych lustrzanek full-profi i szybko wbuduje taką do tańszego aparatu. Pytanie było tylko, na jak wysoką półkę będzie on przeznaczony. Czy wzorem Canona i jego EOSa 5D, korpus będzie pochodził z półki średniej, czy ze średniej-wyższej. Musieliśmy czekać prawie rok, by się przekonać że prawdziwa była ta druga koncepcja.
D3 w skórze D300
Tak brzmiały pierwsze opinie o nowej lustrzance i przyznać należy, że twierdzenie to wytrzymuje próbę czasu. Z tym, że jest to tylko bardzo ogólny pogląd, a im bliżej poznajemy aparat, tym lepiej widzimy, jak bardzo pomieszane są w nim idee przyświecające obu wcześniejszym modelom. I nic w tym dziwnego. Konstruktorzy D700 musieli zadbać nie tylko o stworzenie jak najlepszego aparatu w swojej klasie, ale również o sensowne spozycjonowanie go w linii cyfrowych lustrzanek Nikona. Powinien on stanowić namiastkę D3, ale w żadnym razie nie mógł zagrozić jego pozycji. Jednocześnie nie wolno mu było być w każdej kategorii lepszym od D300, by i ten aparat nadal interesował szeroką rzeszę odbiorców. Przyjrzyjmy się, jak Nikon rozwiązał tę łamigłówkę.
Z wierzchu
Nikon D700 w zasadzie niewiele odbiega tu od D300, ale tylko na pierwszy rzut oka. Kolejne spojrzenia i wzięcie aparatu do ręki ujawniają coraz to więcej drobnych i istotniejszych różnic. Najszybciej w oczy rzuca się powiększona obudowa wizjera i pryzmatu pentagonalnego. Trudno się temu dziwić, w końcu matryca ma ponad dwukrotnie większą powierzchnię. Duży pryzmat zaczął tak rozpychać się na górnej pokrywie aparatu, że musiał mu ustąpić wyświetlacz, który zmniejszony został do rozmiarów znanych z amatorskich Nikonów, co zaowocowało koniecznością ograniczenia liczby przekazywanych informacji. Nie mamy więc wskaźników używanych banków ustawień osobistych i menu oraz wskaźnika pól autofokusa. Brak tego ostatniego mocno mnie zdziwił. Z tym że nie ma co panikować, bo w D700 wzorem starszych braci mnóstwo informacji wyświetlić można na tylnym ekranie.
Klawisz nawigacyjny zapożyczono z Nikona D3, co oznacza że wystaje on z tylnej ścianki bardziej niż w D300, wydaje z siebie potwierdzające naciśnięcie pstryknięcia i ma wydzielony centralny segment „OK”. Takie rozwiązanie jest w wielu testach chwalone, ale przyznam, że sam przy obsłudze tego klawisza więcej błędów popełniam w D3 i D700 niż w D300. Dotyczy to przede wszystkim sytuacji, gdy fotografuję w rękawiczkach.
Co do sterowania aparatem, to obowiązuje tu dopracowywany od wielu lat system, któremu należą się niemal same pochwały. Układ klawiszy jest typowy dla bardziej zaawansowanych cyfrowych lustrzanek Nikona, a więc z dźwigienką sposobu wyboru pól AF pod klawiszem nawigacyjnym, a na lewo od pryzmatu mamy trzy klawisze z pokrętłem „trybów przesuwu filmu” pod spodem. Sposób obsługi tego pokrętła, wprowadzonego wiele, wiele lat temu nigdy mi się nie podobał. Nie przeszkadza mi nawet blokada obrotu, ale niech uzupełnią ją zaskoki pokrętła w poszczególnych położeniach. To umożliwi przełączanie trybów bez kontroli wzrokowej. I tak jak od zawsze krytykuję owo pokrętło, tak od równie dawna chwalę bardzo szerokie możliwości dostosowywania do własnych potrzeb elementów sterujących lustrzanek Nikona – w każdym razie tych bardziej zaawansowanych.
Przy pierwszym wzięciu aparatu do ręki odniosłem wrażenie, że jest on wyjątkowo ciężki, a uchwyt dla prawej dłoni o wiele za płytki. Ten ciężar odczuć można jednak właściwie tylko gdy do aparatu dołączymy jakiś solidny obiektyw – w przypadku tego testu był to głównie Nikkor 24-70 mm f/2,8. Przy lżejszych, sto kilkadziesiąt gramów różnicy w stosunku do D300 jest co prawda zauważalne, ale nie uciążliwe. Znacznie bardziej przeszkadzał mi mniej wystający z korpusu uchwyt. Cóż, D700 jest bardziej „utuczony”, stąd ten problem. Przyznam jednak, że po kilku dniach fotografowania da radę się do tej niedużej głębokości przyzwyczaić.
Nikon D700 zwęża się nieco w kierunku dolnej pokrywy tak, by pasował do niego uchwyt do zdjęć w pionie MB-D10, zaprojektowany pierwotnie dla D300. Temu akcesorium należą się same pochwały. Przypomnę, że stanowi ono również pojemnik na dodatkowe zasilanie, a na dodatek pełni rolę boostera, czyli przyspieszacza pozwalającego na wyciągnięcie 8 klatek/s. Przy tym jest to naprawdę wygodny uchwyt, a nie „podręczna elektrownia z pewną funkcjonalnością uchwytu do zdjęć w pionie”. Obecność MB-D10 umożliwia skonstruowanie aparatu, który sam jest stosunkowo nieduży i lekki oraz na pewno nie będzie się „gryzł” z głowicą statywu gdy połączymy ją z aparatem poprzez obiektyw i jego stopkę statywową.